środa, 17 sierpnia 2011

Złudzenie

Na wieczornym niebie
świeci najjaśniejsza gwiazda
ta co żeglarzy wiedzie po wzburzonym morzu
do bezpiecznego portu.
Zachwyca swym blaskiem wspaniałym
jeno nikt nie wie
czy w mrokach wszechświata
jeszcze istnieje
czy już dawno na wieki zgasła
a jej blask złudzenie ostatniego tchnienia.

Z miłości blaskiem tak samo
nie wiemy
czy to płomień z serca
czy też tego płomienia ostanie promienie.




To tylko Ubu moja ojczyzna











Twoje łzy





To tylko chwile

Pochylam się w zadumie nad swym losem
i oszukuję siebie życzeniami
jakiejś pożółkłej rocznicy
zdrowia
szczęścia
i spełnienia marzeń
choć przecież już nie raz
pomyliłem drogi
zawierzyłem złudzeniom
w pustym pokoju szukałem nadziei
jeszcze raz

Z serca
umysłu i duszy
innym rozdawałem dobre słowo
i kawałek siebie na drogę
w zamian słysząc tylko ciszę
albo płacz jesiennego wiatru
każdego wiosennego wieczoru

Pochylam się nad umierającymi chwilami
one były mi nadzieją
wiarą i miłością
gdy mi pod górę było
opadałem z sił
teraz niech odpoczywają w spokoju
wiecznego niebytu
zapomnienia
i niech już nie bolą

Wyznanie miłości

Miłuję bliźniego swego
który nie wchodzi mi w drogę
chyba że
wyciągnie rękę
z trzosem srebrników

Judasz czy żebrak
to tak niewiele
aby wielkim być

miłuję z całego serca swego
dziewczynę z ulicy
która przed własnym cieniem
improwizuje najlepiej

miłuję cztery ściany
czterech pór roku
które zasłaniają moje złudzenia

mała scenka dla kukiełki
jednego aktora
już odsłonięta











W noc świętojańską


Przyszedłem o świcie
Bezszelestnie
Z bezbarwnej i przezroczystej nieokreśloności
Stałem się formą
Kruchym garnkiem na drobne chwile
Z pół wody i pół krwi
I nic więcej
Oprócz pragnienia bycia

Jak nietoperz zatańczę z ciszą umajonego wieczoru
Jak słowik zaśpiewam w ciemną czeluść echa lasu
Ironicznie natrętnych wspomnień
Utraconego raju chwil szczęśliwszych
Gdzieś na rozdrożu
Kilku pożegnań i powrotów

Ona była kusząco piękna
Jasnowłosa syrena na targu próżności
Zabrakło mi jednego obola
Bez trwogi o przyszłość

Pod ścianą płaczu wciąż kwitną te same czerwone róże
I tańczą wciąż te same widma nimf chwil zatracenia
W nieustającym szale namiętności gdzieś między
Ciszą umajonego wieczoru a czeluścią ciemności strachu
W okolicach samotności

Kiedyś wesolutki anioł swymi skrzydłami  przesłoni
Rozkojarzone oczy abym zasnął
Stając się świetlistym obłokiem poznania
Tego co nieodgadniętym było
Tego co niedopowiedzianym było
Tego co niedokończone będzie
Prawdy minione, teraźniejsze i te zostawione na potem


Odnalazłem cię


Odnalazłem ciebie choć sam nie wiem kiedy
przyszłaś do mojego serca i już zostałaś
spojżałem w twoje oczy pełne oczekiwania
wiedziałem,że będzie ci dobrze w moim kątku
gdzie promienie złociste duszy 
grają jedyną melodię miłości

Odnalazłaś siebie w płomieniach
które gasisz  przed snem każdej nocy
i zapalasz każdego poranka na dzień dobry



Z mgieł


Z mgieł powstałaś
moich sennych marzeń
gdzieś nad ranem
w moim malutkim kątku
osamotnienia
białe jak mgła twoje ciało
muskał westchnień moich
czar
słyszałem 
jak szeptałaś
to nie możliwe
i znikałaś zamieniając się
w jeszcze jedną kroplę  rosy
łzy.



A pani nie rozumna


Zaciekawiona dziennikaraka
wciąż mnie pytała
ale przecież dlaczego?

a ja przecież każdego dnia
wychodzę
i wchodzę w ponury korytarz
jakby płomieniami piekieł
okopcony czyściec wykluczonych

wychodzę bo przecież
dano mi wolność
wychodzenia
bym mógł zaczerpnąć świerzego 
małomiasteczkowego powietrza 
aż do bezdechu

i wolno mi wracać
tym samym korytarzem
i tymi samymi schodami
na górę do małej klatki
wyczekiwania
na przemienienie
wody w wino
choć przecież to tylko stypa
wykluczonego

zaciekawiona dziennikarka
nie wiedziała dlaczego
dano mi wolność
wychodzenia i wchodzenia
z domu zwanego samotność



Szukaj na tym blogu